Komentarze (0)
Czytam książkę o Nergalu. Piszę pracę dyplomową na temat uzależnień, używek, uszkodzeń płodu itp. Oglądam masę filmów dokumentalnych zazwyczaj dotyczących dziwnych chorób i śmierci. Słucham Łysiny Lenina, Marii Peszek i Huntera. Dużo ciężkich tematów na co dzień wokół mnie. Czy to jest przytłaczające? Sama nie wiem. Na pewno ma jakiś wpływ na mój stan umysłu, choć na codzień śmieję się więcej, niż inni. Wbrew swoim dolegliwościom i całej logice, uważam, ze życie jest kurewsko zabawne, a otaczający mnie ludzie dostarczają mi miliony powodów do śmiechu.
A z drugiej strony, jak fajnie byłoby być taką naiwną pizdolinką, co słucha "wszystkiego" co leci w radio, czyta kolorowe magazyny o celebrytach i płacze ze śmiechu oglądając "Wyjzad integracyjny", czy jak to tam zwał. Zero życiowych dylematów. Zero przemyśleń, które potrafią zabijać. Zero nadmiernych emocji, zero nadinterpretacji. Jak takim ludziom łatwo musi się żyć! Kilku z nich obserwuję w pracy. Mili, sympatyczni, bezmyślni. Pożyczą ci kawę 3 w 1, zastąpią, kiedy trzeba... Nie mają nerwic, depresji, ataków paniki, nie są uzależnieni, żyją w słodkiej nieświadomości i jest im dobrze. Można z nimi porozmawiać o fryzurze, promocjach i o tym, co na obiad. Ewentualnie, o jakiejś ostatniej sensacji z dziennika. I żyją, i nie będą nigdy na psychotropach, bojąc się wstać rano z łózka. Może o to w życiu chodzi. o to, czego ja nie umiem, nie rozumiem, i może dlatego czasami jest mi tak źle....